Czy próbowaliście już rozwikłać tę zagadkę ? Próbując dociec jak to się dzieje, że się tak a nie inaczej układa w naszym życiu ? Dlaczego reagujemy i zachowujemy się w określony sposób ? Dlaczego w specyficzny sposób, różny od innych ludzi, postrzegamy otaczający nas świat ? Bo ja czasami zadaję sobie takie pytanie :-). Nie mówię od razu, że nie wiadomo co z tego wynika, ale w sumie chciałbym być świadomym tego, co powoduje moim odczuwaniem i zachowaniem. Zatem…
Geny czy wychowanie ?
Najprostszym wytłumaczeniem chyba już od momentu, kiedy odkryto znaczenie genów, było zrzucenie właśnie na nie największej odpowiedzialności za nasze losy. Nie trudno taką tezę podpierać przykładami, wszak zupełnie powszechnym zjawiskiem jest zachowanie dzieci podobne do ich rodziców. Taka interpretacja niewiele ma jednak wspólnego z dowodem. Niemniej jednak, ten kierunek tłumaczenia ciągle jest bardzo popularny. Wiecie dlaczego ? Jest cholernie wygodny. No bo jeśli za moje zachowanie odpowiedzialne są geny, nic z tym nie mogę zrobić. A więc odczepcie się ode mnie wszyscy ci, którzy uważacie, że mógłbym w sobie coś zmienić. Nie mogę, ponieważ mam to w genach i basta ! To trochę taka filozofia leniuszków. Mówię to oczywiście pół żartem – są badania (np. modna ostatnio Judith Harris), których wyniki optują właśnie za dominującym udziałem genów. Stoją tym samym w opozycji do coraz powszechniejszych sądów, podkreślających rozwojowe znaczenie czynników środowiskowych.
Osobiście, skłaniam się ku stanowisku, że geny tworzą swojego rodzaju potencjał, warunkują nas w pewnym zakresie i decydują o określonych skłonnościach, ale od środowiska w istotnej mierze zależy, czy dany potencjał się zrealizuje i którą dokładnie drogą przez życie pójdziemy. Inaczej problem ujmując – ekspresja genów jest niezaprzeczalna, ale może przebiegać na wiele różnych sposobów. Oczywiście, nie we wszystkich obszarach elastyczność, o której wspominam jest możliwa. Istnieje mnóstwo cech wykształconych w pełni w momencie naszych narodzin i tych rzeczywiście nie możemy już zmienić. Jednakże sam fakt wpływu środowiska na sposób naszego funkcjonowania nie jest już przez nikogo rozsądnego negowany. Dyskusje dotyczą jedynie zakresu tego wpływu i znaczenia różnych faz rozwojowych człowieka na jego funkcjonowanie w dorosłym życiu. O ile przez wiele dziesięcioleci spory dotyczyły badań psychologicznych polegających na zewnętrznych obserwacjach, obecne możliwości nauki pozwalają na zajrzenie w głąb naszych organizmów i dostarczanie twardych dowodów obrazujących fizjologiczne zmiany, które w nich zachodzą. Do takich dowodów, wynikających z badań prof. Allana Schore, amerykańskiego neuropsychologa chciałbym w tym wpisie nawiązać.
Emocje kształtują nasz mózg
W momencie narodzin, mamy w pełni wykształconą i gotową do działania podstawową, pierwotną część mózgu. Tak zwany mózg podkorowy lub pierwotny odpowiada między innymi za nasze instynktowne zachowania decydujące o możliwości przetrwania – typowy przykładem jest klasyczny wybór: walcz, uciekaj lub udawaj martwego. Rejony mózgu odpowiadające za bardziej skomplikowane funkcje są intensywnie kształtowane do końca pierwszego, a nawet drugiego roku życia. W formowaniu górnych płatów kory mózgowej aktywny udział biorą geny. Nie jest to jednak, jak mogłoby się wydawać, wykonanie „z góry” ustalonego programu. Jak się okazuje, kluczowy wpływ na sposób wzrostu i ukształtowania mózgu małego człowieka ma więź emocjonalna, która powstaje pomiędzy niemowlęciem, a matką. Od tego jak są ze sobą emocjonalnie zestrojeni zależy, które rejony mózgu niemowlęcia zostaną ukształtowane, a które obumrą i znikną. Tak, znikną, to prawda – w czasie wzrostu mózgu, miejsce na nowe, „potrzebne” obszary (czyli nowe połączenia neuronów) tworzone jest przez zanik i obumarcie nieużywanych połączeń. Hormony wydzielane (lub nie !) u noworodka w wyniku odpowiedniej stymulacji ze strony matki, wpływają, czy w pewnym sensie kierują aktywnością genów bezpośrednio kodujących nowe połączenia nerwowe i budujących młody mózg. W ten oto sposób w naszym najważniejszym organie, „włączane” i „wyłączane” są określone zachowania, co finalnie wyjaśnia mechanizm wpływu naszego otoczenia na trwale ukształtowane sposoby funkcjonowania. Sprzężenie zwrotne następuje poprzez układ wydzielania wewnętrznego, aktywowany emocjami pojawiającymi się pomiędzy matką i niemowlęciem. Obserwacje te potwierdzają jak znaczący – ze względu na swoją trwałość – jest wpływ więzi emocjonalnych, których doświadcza, na całe dorosłe życie człowieka. Zatem nie geny czy wychowanie, a bardziej geny i wychowanie.
Ale to już było
Czy jest to znaczące odkrycie ? Do podobnych wniosków doszedł już John Bowlby, twórca teorii przywiązania, zakładającej, że ufny lub lękowy sposób przywiązania wykształcony w pierwszych latach życia, determinuje sposób tworzenia relacji z innymi ludźmi również w dorosłym życiu. Teoria przywiązania powstała w latach sześćdziesiątych XX w., jedynie na podstawie obserwacji interakcji pomiędzy matkami i niemowlętami, a później dalszego monitorowania losów uczestniczących w badaniach dzieci. Wiele wskazuje na to, że obecnie teoria ta zyskała potwierdzenie w postaci naukowych dowodów.
Bądź kowalem swego losu
Każdy oceni sam, jakie znaczenie mają dla niego opisane w tym wpisie mechanizmy. Na pewno wnioski wynikające ze wspomnianych badań są bardziej na rękę tym, którzy twierdzą, że jakiś kawałek swego losu mamy we własnych rękach i nie wszystko zależy od genów. Świadomość wpływu, jaki mamy na ukształtowanie relacji naszych dzieci z innymi ludźmi, może wydawać się chwilami przytłaczająca. A co z nami ? Z dorosłymi ? Skoro wszystko co najważniejsze wydarzyło się w pierwszych dwudziestu kilku miesiącach naszego życia ? Tak – jeśli jakieś czterdzieści lat temu hucznie obchodziliśmy nasze drugie urodziny, sprawa na pozór może wyglądać beznadziejnie, jednak na szczęście tak nie jest. Neurogeneza, czyli powstawanie nowych komórek nerwowych i ich wzajemnych połączeń trwa przez całe nasze życie, choć u osób dorosłych jej dynamika jest znacząco mniejsza niż w okresie wzrostu i dojrzewania naszego organizmu. Zatem jeśli tylko zechcemy pracować nad sobą, mamy szansę zmieniać siebie i swoje zachowania – również w postaci zmian na stałe utrwalonych w strukturze naszego mózgu. Uważny czytelnik sam zapewne zauważy, że do tych zmian potrzebni są inni ludzie, tak jak noworodkowi do kształtowania jego mózgu potrzebna była matka. I tym optymistycznym akcentem kończę. A dla chętnych cały filmik, który stał się przyczynkiem tego wpisu :-).
9 Komentarzy
~Beata · 28 października, 2013 o 9:32 pm
Odwieczne pytanie….Nie tylko Ty zadajesz sobie czasem to pytanie…
Co decyduje o tym, kim jesteśmy?…Co decyduje o tym, dlaczego jesteśmy tacy a nie inni?…
Myślę, że o naszej tożsamości decydują tak geny, jak i wychowanie…
Podobno „geny wywierają wpływ na charakter, ale wychowanie ten charakter kształtuje”. . Geny to tylko pewien potencjał – ale jak je wykorzystamy zależy od wychowania 😉 A najbardziej to szeroko rozumiane otoczenie, środowisko, w którym dorastamy, ma wpływ na naszą tożsamość…
Myślę, że na to odwieczne pytanie odpowiedzia będzie:
wychowanie, więź emocjonalna, doświadczenia życiowe i nasze geny 😉
pozdrawiam 😉
ps.Wiem, że jeszcze mam u Ciebie zaległe odpowiedzi na pytania…Nadrobię 😉
~jackulus · 29 października, 2013 o 10:51 pm
Tylko nie drób za bardzo… 😉
~Dominik · 29 października, 2013 o 4:28 pm
Jacku,
Także uważam, że choć geny mają niezaprzeczalny wpływ również na nasze wnętrze, to jednak wychowanie i środowisko nadaje nam kierunki w jakich podążamy. Jedno i drugie nas determinuje. Zawsze byłem przekonany, że zwalenie wszystkiego na geny, to rodzaj usprawiedliwienia złych stron siebie. Stąd przekonania, że alkoholizm, hazard czy seksoholizm można zwalić na geny i dać sobie spokój z pracą nad sobą.
Nikt też chyba nie zaprzeczy, jak ważna jest miłość okazywana dzieciom, które dzięki niej dobrze się rozwijają fizycznie, jak i emocjonalnie.
Przyznam się, że mnie intryguje zagadnienie: jak na nas mogą wpływać inni ludzie na etapie, kiedy już mocno jesteśmy ukształtowani jako dorośli?
Dominik
~jackulus · 29 października, 2013 o 11:01 pm
Dominiku,
W terapii istnieje takie pojęcie jak doświadczenie korekcyjne, które dotyczy przeżycia przez jej uczestnika ważnej dla niego życiowo sytuacji, w inny sposób niż miało to miejsce w rzeczywistości, w szczególności w dzieciństwie. Akurat ma to dobre odniesienie do wspominanej we wpisie teorii przywiązania, która mówi m. in. o tzw. bezpiecznej bazie, jaką stanowi dla małego dziecka jego opiekun. Korzystając z istnienia i wsparcia tejże bazy, dziecko uczy się w bezpieczny sposób poznawać świat i przy prawidłowym przebiegu tego procesu uznaje, że świat, łącznie z żyjącymi w nim istotami jest „w porządku” i nie traktuje go jako zagrożenia. W terapii, w relacji pomiędzy terapeutą a jego klientem (częściej w przypadku głębokiej terapii), terapeuta może zostać odpowiednikiem takiej bezpiecznej bazy, która umożliwia „dziecku” „odkrywanie” świata i przeżywanie go w inny sposób niż miało to miejsce w dzieciństwie. W domyśle – sposób lepszy i bezpieczniejszy dla klienta :-). Ponieważ praktyka pokazuje, że zmiany, które po takich doświadczeniach korekcyjnych mogą się w zachowaniu cżłowieka pojawić są trwałe, tzn, w życiu, w reakcjach, w emocjach dzieją się w naturalny (odruchowy), a nie kierowany myśleniem sposób, wydaje się, że zostają w jakiś sposób zakodowane. Kiedy łączę ten fakt z opisywanymi wynikami neurobiologicznych badań, wyobrażam sobie, że ma miejsce zjawisko podobne jakościowo do tego, odbywającego się w pierwszych latach życia. Oczywiście w nieporównywalny jeśli chodzi o intensywność i skalę sposób. To tłumaczy fakt, że zmiany u dorosłych ludzi są trudne, ale… możliwe.
To po drugie ;-). A po pierwsze – drugi człowiek jest po prostu potrzebny do tego, aby coś odczuwać i emocjonalnie reagować, czyli w ogóle uruchomić opisywany w wypowiedzi prof. Schore’a mechanizm, wpływający na aktywność genów, które bez względu na to, czy zmiany w mózgu mają charakter wielkiego placu budowy w pierwszym roku życia, czy też subtelnych korekt w już dojrzałej konstrukcji, dają przepis jak budować każdą pojedynczą komórkę naszego wspaniałego ciała.
~Dominik · 30 października, 2013 o 11:16 am
Jacku,
Optymistyczne jest to, że każdy z nas może pozytywnie wpływać na innych ludzi wokół. Róbmy to z mądrością i wrażliwością, aby drugim pomagać dokonywać subtelnych, dobrych zmian. A to do nas wróci 🙂
Dziękuję za odpowiedź, postawiony problem wyjasniłeś 🙂
~rozsądna · 3 listopada, 2013 o 9:46 pm
Moim zdaniem przede wszystkim geny, a dopiero potem wychowanie. Obserwuję to od lat w otoczeniu i we własnej rodzinie. Może nieco wyjaśnię mój punkt widzenia.
Mam troje dzieci i chociaż wychowuję je przecież tak samo, to każde jest zupełnie inne i inaczej ten przekaz rodzicielski przyswaja. I składa się na to wiele czynników, ale przede wszystkim odziedziczony po przodkach garnitur genów, bo to on determinuje czyjeś talenty, upodobania, skłonność do lenistwa, nałogów, a nawet nastawienie optymistyczne bądź pesymistyczne. To w genach otrzymujemy łatwość nauki języków obcych, matematyki, pojęcie o technice czy przedsiębiorczość. I o ile można się pewnych rzeczy nauczyć czy „wymęczyć”, to nie zastąpi to talentu.
Nie można nie doceniać ograniczeń danej jednostki narzuconych przez niezbyt udany garnitur genów zebrany po przodkach. Jedni mogą osiągnąć w życiu naprawdę dużo stosunkowo niewielkim wysiłkiem, a inni na każdy sukces muszą ciężko zapracować. Ale wychowanie w dobrej, kochającej rodzinie na pewno wszystko ułatwi i nada własciwy kierunek rozwoju.
~jackulus · 4 listopada, 2013 o 12:14 am
Wiesz, jeśli chodzi o talenty, zdolności, łatwość nauki języków, czy dla odmiany matmy, to rzeczywiście geny muszą mieć sporo do powiedzenia. Oczywiście to co mają do powiedzenia, można albo zmarnować, albo wykorzystać. A co sądzisz o aspektach bardziej społecznych – otwartości, emocjonalności, empatii, agresji, etc. Jak takie cechy widzisz w swoim otoczeniu, u najbliższych ? Podobnie wynikające z genów (czyli różne u Twoich dzieci), tak jak te związane ze zdolnościami i upodobaniami ?
~rozsądna · 4 listopada, 2013 o 9:37 pm
Jeśli chodzi o usposobienie, to moje dzieci różnią się od siebie znacząco.
Starsza córka jest bardzo otwarta, przyjacielska, energiczna, pozytywnie nastawiona, uśmiechnięta, ma taką słoneczną osobowość – ludzie garną się do niej. I jest wolontariuszką nieprzerwanie od 12 roku życia, bo ma potrzebę pomagania innym, mającym mniej szczęścia w życiu. Łatwo zarabia pieniądze i lekką ręką je wydaje.
Syn to jej przeciwieństwo – zamknięty typ samotnika, pesymistycznie nastawiony, pochmurny, unika ludzi, z wyjątkiem garstki kolegów. Uważa, że ludzie sami powinni sobie radzić, więc żadnego wolontariatu i nic za darmo. Materialista, który umie gromadzić i pomnażać pieniądze – ma talent ekonomiczny.
Najmłodsza córka to słodka przylepka, spokojna, miła, grzeczna, posłuszna (przynajmniej na razie), delikatna, wrażliwa. A przy tym bardzo wysportowana, smukła siatkarka z sukcesami. Lubi luksusowe rzeczy, ale nie lubi na nie pracować, woli je uprosić. Ale ma miękkie serce i można na nią wpływać poprzez uczucia, jakie ma dla rodziny.
Moje dzieci są spokojne, nie mają w sobie agresji, ale też nie ma jej w rodzinie.
Zaobserwowałam, że tam, gdzie ludzie dużo się kłócą, wrzeszczą na siebie zamiast rozmawiać, to i dzieci nie umieją spokojnie się porozumiewać, tylko wszystko załatwiają krzykiem i agresją. Po prostu nie znają innego sposobu. Uczą się na przykładzie dorosłych.
~noname · 17 marca, 2014 o 12:44 pm
Geny ? Był taki jeden, który powiązął rozdzielczość i zgodność z tzw. oryginałem z umiejętnościami i potencjałem. Pytanie naukowców czy to prawda czy raczej chęć dominacji. Nietrudno zauważyć, że obecnie
są ludzie, którzy lepiej czują się w pracy o ustalonym porządku i powtarzalności czynności. Są inni, którzy koncentrują uwagę na kontakcie z ludźmi i tworzeniem współpracy, są również naukowcy, którzy szukają nowych metod produkcji/technologii i są indywidualiści.Najciekawsze
jest czy genotyp określa potencjał wg przypisania np. R1a – ceramika sznurowa itp itd