Ludzie, którzy decydują się na dziecko, powinni najpierw zdać egzamin weryfikujący czy wiedzą co czynią i czy mają zasoby, które uprawniały by ich do podjęcia tak odpowiedzialnej decyzji. Mówiąc po polsku, należałoby sprawdzić czy mają co podarować i czym się podzielić z kolejnym pokoleniem, które do życia mają zamiar powołać. Takie myśli pierwszy raz miałem już wiele lat temu, a upływający czas i to co widzę dookoła, coraz bardziej utwierdzają mnie w tym przekonaniu.
Na ludzkie nieszczęście, w porównaniu z innymi stworzeniami zamieszkującymi nasz piękny glob, tak bardzo rozwinęliśmy swoją psychikę ‑ jednocześnie ją komplikując ‑ że ukształtowanie jej, a później zachowanie w pełnym zdrowiu graniczy niemal z cudem. Mam na myśli wychowanie dzieci, które byłyby psychicznie zdrowe, czyli zdolne pokierować swoim dorosłym życiem tak, aby czuły się szczęśliwe. Tak niewiele, a tak wiele jednocześnie. Prawda jest taka, że jako rodzice mamy determinujący wpływ na kształtowanie tożsamości naszych dzieci i ich późniejsze życie. Od nas zależy, czy powielony zostanie zaklęty krąg problemów, z którymi sami się borykamy, czy też damy naszym potomkom szansę aby pozbyć się uciążliwego balastu. Po drodze wszystko się liczy. Każda decyzja. Każda decyzja na tak lub na nie. Zrobienie czegoś jest podobnie ważne jak zaniechanie. Bycie z dzieckiem ma w swojej codzienności wiele treści, ale porzucenie go, fizyczne czy psychiczne, nie kończy się na samej decyzji tylko cały czas powoduje dalsze konsekwencje.
Starając się możliwie z wysoka spojrzeć na to niebywale skomplikowane zagadnienie jakim jest wychowanie dzieci mam wrażenie, że prawo rządzące procesem jest bajecznie proste. Tylko szczęśliwi (zdrowi) rodzice mogą wychować szczęśliwe (zdrowe) dzieci. Tylko człowiek pełny, może napełnić drugą osobę, a wychowanie dziecka jest takim kilkunastoletnim napełnianiem, pakowaniem jego walizek na szykującą się, samodzielną podróż. I wszystko. I nie ma co dalej się rozwodzić i mnożyć teorie, jedne bardziej skomplikowane i mądre od drugich. A ilu spośród nas jest pełnych ? Ilu z nas ma co dawać innym, w szczególności swoim dzieciom ? Dawać bez oczekiwania na zwrot, dawać bez oczekiwania na zapłatę, dawać bez oczekiwania co z tego wyniknie. Dawać po prostu dlatego, że ma się co dać. Bo przecież inaczej nie można. Nie można komuś dać tego, czego się samemu nie ma. Prawo tak banalne, a tak trudne do zaakceptowania.
I kiedy tak sobie spoglądam na wszystkie starania, aby „nasze dzieci miały to, czego my nie mamy”, aby „osiągnęły to, czego my sami nie osiągnęliśmy”, „były od nas lepsze i doskonalsze”, widzę coraz jaśniej jaka to paranoja. Tak się po prostu nie da. Jedyne co jako rodzice możemy zrobić, to rozwijać się samodzielnie i dzielić się osiągnięciami z naszym potomstwem. Dając przykład swoim postępowaniem, swoimi emocjami, swoją umiejętnością bycia szczęśliwym człowiekiem. Wszystko inne czyni jedynie spustoszenie w psychice dzieci. Muszą zmagać się z wymaganiami, które są często poza ich zasięgiem. Muszą próbować robić coś, co wydaje im się niemożliwe. Coś, co jest niezgodne ze światem, który próbują zrozumieć i którego pragną się nauczyć. Rozdźwięk pomiędzy tym co dzieci słyszą w jawnej formie wymagań lub pouczeń od swoich rodziców, a tym co czują całym swoim jestestwem, powoduje lęk i niezrozumienie. Powoduje, że od kołyski niemal uczą się kłamać i udawać ponieważ czują, że w świecie, który je otacza co innego się mówi, a co innego dzieje się w rzeczywistości. W efekcie nie mają szansy na bycie sobą, na pewność swoich wyborów i przekonań, na pewność swojego rozumienia świata. Zamiast tego pozostaje niezrozumienie a później lęk, który jest już przyczynkiem do wszelkiego zła, które może się nim pożywić.
Kurczę się w środku i wszystko mnie boli, kiedy słyszę o „osiąganiu szczęścia” posiadaniem dzieci. Słyszę niekiedy, że jedyne czego nam w życiu brakuje do szczęścia, to dziecka. Nie można go mieć z różnych powodów, czasem wydawałoby się niepojętych, kiedy natura się na czas połapie, że potencjalni rodzice jeszcze do tego nie dojrzeli i nie pozwala, aby dzieci miały dzieci, a czasem zrozumiałych – na coś realnie chorujemy. W obu przypadkach nie da się uniknąć cierpienia, ale jak już kiedyś wspomniałem, cierpienie jest pełnoprawnym elementem naszego życia. Niewielu z nas potrafi to zaakceptować. Zamiast tego pojawiają się matki surogatki, pojawia się in vitro, pojawia się potrzeba, aby za wszelką cenę zrealizować swoje „jedyne” marzenie i w końcu dostać upragnione, własne dziecko. I posiadać je tak jak inni posiadają. I w końcu poczuć się dobrze. Choć jest to cholernie trudne wierzę, że trzeba mieć siłę, umiejętność i świadomość aby być szczęśliwym „przed”, bo „po” się po prostu nie da. Zamiast tego, jak dzieje się bodaj najczęściej ‑ ludzie nieszczęśliwi mają dzieci, z których wyrastają ich nieszczęśliwi potomkowie. I karuzela się kręci.
Sprawa wychowania jest dodatkowo skomplikowana, ponieważ wymaga wkładu i psychicznego zdrowia obojga rodziców. Na dodatek, o ile życie ma w naszym świecie przetrwać, przez rodziców obojga płci. Zdrowie psychiczne rozumiem tu w dalszym ciągu jako zdolność i umiejętność bycia szczęśliwym człowiekiem. „Chore” są dla mnie wszelkie pomysły wychowywania dzieci przez homoseksualne pary, które choćby nie wiem jak bardzo chciały i się starały, nie mogą dzieciom przekazać wszystkiego, co będzie im później potrzebne do szczęścia. Nie mogą przekazać im zachowań męskich i kobiecych, nie mogą dać uwagi i akceptacji obu płci, choć każda z ich jest inna i każda z nich ma ogromne znaczenie w rozwoju dziecka. Tak się po prostu nie da i dziecko z definicji musi wchodzić w swoje życie w pewien sposób okaleczone. I najprawdopodobniej, swoje okaleczenie przekazywać dalej, bo tak ten mechanizm funkcjonuje. Również w bardzo trudnej sytuacji są rodzice samotnie wychowujący dzieci, w ogromnej większości matki. Czasem jest tak, że zupełnie fantastycznie pełnią w trudnych warunkach swoją rolę, ale również powinni mieć świadomość, że nie mogą przekazać dziecku tego, co powinno otrzymać od drugiego rodzica. Niestety, często w gniewie na swój trudny los i na nieobecną osobę o tym zapominają. Finalnie krzywdzą w ten sposób dziecko, równolegle obdarzając je najszczerszą miłością.
Tak, wiem, że wszystko i tak się kręci i choć licencja na bycie rodzicem nie jest wydawana, rosną nam kolejne pokolenia. Mamy zdolność przetrwania tak wielką, że nawet okaleczeni, pozbawieni przez nie licencjonowanych rodziców wielu możliwości i tak sobie „jakoś” radzimy. Często jednak mnożąc niepotrzebnie cierpienie i powodując, że zaklęty krąg przekazywania dzieciom problemów ich rodziców, nie zostaje przerwany.
A wystarczyłby jeden, konkretny egzamin. Bez żadnych ograniczeń, jeśli chodzi o liczbę podejść…
16 Komentarzy
~Ich dwoje · 18 stycznia, 2013 o 1:12 pm
Jestem podobnego zdania. Wielu ludzi nie powinno mieć dzieci. Aczkolwiek egzamin nie jest dobrym pomysłem. Z tego prostego powodu, że nie wierzę by można było wymyślić jakąkolwiek formę sprawdzenia, że ktoś nadaje się na dobrego rodzica. Czasem dziecko jednak zmienia człowieka. Rzadko bo rzadko, ale tak jest.
Pozdrawiam 🙂
~jackulus · 20 stycznia, 2013 o 12:14 pm
Jasne. Dosłownie rozumiany postulat egzaminowania jest głosem wołającego na puszczy. To nierealny pomysł i doskonale o tym wiem. Ale piszę o nim, ponieważ ogromnie chciałbym, aby w jakiś sposób zahamować powielanie złych wzorców i najczęściej nieświadome, ale jednak krzywdzenie kolejnych pokoleń. Egzaminem się oczywiście nie da…
~Obserwatorka1953/sekret · 20 stycznia, 2013 o 11:07 am
A ja myślę ,że znaczenie mają geny i środowisko ,rodzice no cóż kiedy przeczytasz kilka moich postów o wychowaniu to może zmienisz zdanie tak jak ja …ale to przychodzi z czasem .
Oto jeden z tych smutnych przykładów .
http://godzina-odwagi.blog.onet.pl/2012/08/18/post26-prywatny-klon-amber-gold/
~jackulus · 20 stycznia, 2013 o 12:09 pm
Przeczytałem dolinkowany post, a także „Tatuś zmartwychwstał córeczko…”. Obie historie wskazują na dosyć „zawiłe” stosunki rodzinne, które moim zdaniem mogły mieć ogromny wpływ na kształtowanie osobowości dzieci. W drugim wątku sama to zresztą podkreślasz i nie do końca wiem co robi tam wzmianka o genach, które wiele podatności warunkują, ale wpływ rodziny, zwłaszcza w „zmartwychwstaniu” wydaje się być aż nadto wystarczający. Ale to tylko moje zdanie.
~Obserwatorka1953/sekret · 20 stycznia, 2013 o 6:12 pm
Podłączyłam linki jako przykład rodzinnych relacji,które niestety są dość często skomplikowane.
Raz z powodów błędów wychowawczych innym razem z powodu genów u dziecka ,na które nie ma wpływu najlepsze wychowanie.
Podobnie jak młoda autorka tego bloga uważam ,że wychowywania dzieci trzeba się uczyć.Mogą to być książki może to być babcia lub sąsiadka ale zawsze trzeba obserwować i mieć wolę poznawania tej trudnej sztuki jaką jest wychowanie .Ale niekoniecznie zgadzam się z wydawaniem licencji to mam nadzieję jest tylko „blogowa prowokacja” autorki tego bloga .
~jackulus · 20 stycznia, 2013 o 9:01 pm
Młoda autorka tego bloga ??? 🙂
~Obserwatorka1953/sekret · 20 stycznia, 2013 o 10:48 pm
Tak mi się wydaje,że przeczytałam ,że ma 25 lat chyba się nie mylę ….ale lepiej odjąć niż dołożyć lat ….
~niepokorna · 28 stycznia, 2013 o 1:32 pm
byłoby bardzo wygodne winą obarczać geny, ale nieładnie tak:) Wczytałam się też w smutny przykład (o ile jest prawdziwy). W mojej ocenie to typowe rozpieszczenie jedynaka. Rodzice chcieli „zaprogramować” biznesmena, nie biorąc pod uwagę jego planów, może marzeń, nie szanując jego uczuć. Cóż, w końcu zrobił to, czego oczekiwali…
~spierdolina · 20 stycznia, 2013 o 3:20 pm
niekryty też tak o tym pisał w swojej książce. masz rację. mi najzwyczajniej jest szkoda tych dzieciaków…
~Filip · 20 stycznia, 2013 o 6:21 pm
W tym, życiu nie ma dobrej metody na wychowanie. Człowiek będzie zbyt opiekuńczy to dziecko powie, żeby się odczepili rodzice i idzie w świat lub będzie liczyło tylko na pomoc rodziców a w ten sposób staje się niesamodzielne.
Z drugiej strony jak ktoś zaniedbuje dziećmi to wpadają one w kłopoty i nie są w stanie sobie same z tym poradzić. Choć czasami człowiek rzucony na głęboko wodę świetnie zaczyna sobie radzić.
Wszystko to jest pochodna charakteru, wychowania i środowiska w którym człowiek się wychowuje:D
~jackulus · 21 stycznia, 2013 o 10:34 am
Tak, próba znalezienia metody i ciągłe balansowanie pomiędzy wspieraniem i wymaganiem, przypomina marsz po linie. Jeśli nie odbywa się w naturalny sposób. Dlatego coraz bliższy jestem zdania, że najistotniejsze jest, aby dziecko było kochane/chciane, a rodzice mieli „zasoby”, czyli sami byli dorośli, dojrzali i mieli co dziecku zaoferować/przekazać. Coś więcej niż własne kompleksy i ukryte problemy. I wtedy nie powinno być źle, nawet bez wielkich słów, edukacji i wymądrzania. Oczywiście nie w każdym przypadku, bo wyjątki zawsze będą.
~spanishlounge · 20 stycznia, 2013 o 8:07 pm
Zgadzam się z ~Obserwatorka1953/sekret
Geny mają duże znaczenie, ale jeśli chodzi o środowisko, w którym dane dziecko się wychowuje to wiele razy słyszymy o przypadkach, gdy „normalna” rodzina adoptuje malucha i mimo swoich największych wysiłków z czasem okazuje się, że nie jest w stanie zapanować nad jego odziedziczonymi skłonnościami do pewnych zachowań.
Zapraszam na spanishlounge.blog.pl
~Obserwatorka1953/sekret · 20 stycznia, 2013 o 10:53 pm
Na wychowanie ma wpływ środowisko,geny,mądrość rodziców ,dziadkowie ,książki ,dobór znajomych czyli jednym słowem wszystko nie mówiąc o takim jednym cwaniaczku jak http://godzina-odwagi.blog.onet.pl/2011/11/12/post7-przypadek-kolega-szczescia-lub-pecha-w-naszym-zyciu/
~niepokorna · 28 stycznia, 2013 o 12:58 pm
Wychowanie dzieci (nie mylić z chowaniem) nie jest łatwe. Śmiem twierdzić, że nikt, włącznie z panią Dorota Z. nie zna przepisu na dobre wychowywanie, bo każde dziecko (czyt. człowiek) jest inne. Z dylematem czy kupić? dać? pozwolić? boryka się każdy rodzic. W pogoni „za chlebem” narzekamy na chroniczny brak czasu, w związku z czym nie poświęcamy go naszym pociechom. Błąd. Dzieci potrzebują naszej uwagi, poczucia bezpieczeństwa, zaufania. Życzyłabym sobie (mój cel wychowawczy) by nasze dzieci czuły się kochane, akceptowane, potrzebne. Nie dopuszczę, by kiedyś powiedziały „mieliśmy wszystko, oprócz rodziców…”
Z życzeniami siły, wytrwałości i cierpliwości
Matka Trojga
~pinti · 3 lutego, 2013 o 8:00 pm
Nie wiem kto wymyśla te egzaminy i licencje. Nie wiem jak można mieć tak sztywny umysł i uważać że można wszystko uregulować ..po naszemu najlepiej, Sztuczne regulacje niedorosłych polityków, psychologów i najlepiej wiedzących sąsiadów jest chore. Nauka, edukacja dostosowana do poziomu społeczeństwa. Dla mnie najbardziej patologiczne jest wspieranie , dawanie praw, ludziom którzy na to nie zasługują czyli pomoc finansowa na alkohol dla alkoholików ,którzy maja zalkoholizowane dzieci , Wspieranie bezdomnych którzy sobie tego nie życzą i hodują bezdomne bezproduktywne dzieci, Kiedy rzeki płynęły własnym pierwotnym nurtem to nie było powodzi. Wszystko powinno regulować się samo ,
jackulus · 4 lutego, 2013 o 9:40 am
piinti, nieco opacznie zrozumiałaś przesłanie wpisu. Niemniej jednak w tym co piszesz na koniec, o tym, że kiedy rzeki płynęły pierwotnym nurtem to nie było powodzi, a naturalna regulacja jest najlepsza – szczerze się zgadzam. Problem polega na tym, że tej naturalności jest coraz mniej. W szale rozwoju niszczymy na potęgę, uważając, że przy pomocy własnej, sztucznej regulacji zrobimy wszystko lepiej i będzie nam się lepiej żyło. Tak jak kiedyś ktoś wpadł na pomysł, że najlepsza będzie gospodarka centralnie sterowana. I dlatego właśnie, że coraz więcej spraw jest rozregulowanych, dzieje się źle i musimy nieraz kombinować jak przysłowiowy koń pod górę, Tak jest też z licencją i egzaminem, o który przecież dosłownie nie chodzi.