To oczywiście nieprawda, że idealne. Zresztą wcale ich nie znam. Tak sobie tylko wyobrażam, że trudno być idealnym, a więc dzieci, o których piszę na szczęście też takie nie są. Ale wrażenie robią…
Z tegorocznego lata, czy może dokładniej moich wakacji, leżenia do góry brzuchem uzbierały się prawie 4 (słownie: cztery) dni. I dużo i mało jednocześnie. Dosyć sztampowo zwykle marzę o tym, aby na urlopie zatęsknić za codzienną, reszto-roczną aktywnością. Gdzieś pod skórą mam wrażenie, że taki urlop nie trwałby długo – może dwa tygodnie byłoby dość ? Pod warunkiem, że byłyby to soczyste dwa tygodnie. W praktyce, nigdy jeszcze nie udało mi się tego sprawdzić. Pod względem ilości zatem, 4 dni to trochę mało. Pod względem jakości jednak, to dużo, bardzo dużo. Już dawno nie trafiłem w takie miejsce, gdzie byliby i cudowni ludzie (gospodarze – to było gospodarstwo agroturystyczne), i jezioro z własną trawą tudzież piaszczystym zejściem do wody, i las, i cisza, i piękna pogoda, i wspaniałe domowe jedzenie. A na deser, z tyłu głowy świadomość, że po powrocie czeka na nas czyste, własnoręcznie odmalowane przed wyjazdem mieszkanie. Czy można o takich czterech dniach powiedzieć, że to mało ? Nie można. Uroczyście odwołuję to co wcześniej napisałem…
Przez dwa z tychże czterech dni, głównym zajęciem było plażowanie. Zupełny kosmos, nieprawdaż ? Czyli koc, wspomniana już trawa, wspomniane już jezioro i pominięta do tej pory książka. Jest jedno krótkie słowo, którym można opisać taką scenerię. Zaczyna się na „r”, kończy na „j”, a w środku ma pierwszą literę naszego alfabetu. Było w tej sielance coś jeszcze, o czym właśnie chcę napisać.
Sceny iście nie z tej Ziemi
Przez sporą część spędzonego nad wodą czasu, w niedalekim sąsiedztwie biwakowała na swoim kocu liczniejsza od mojej rodzina. Przewodnikiem stadka był proporcjonalnie zbudowany mężczyzna w średnim wieku, bardzo krótko ostrzyżony, w okularach – wiecie, trochę typ buddyjskiego mnicha. Być może z tego prostego powodu, że nie dźwigał przed sobą okazałego brzucha – o co w dzisiejszych czasach już coraz trudniej – choć teoretycznie nie ma w tym czegoś nadzwyczajnego, u mnie pojawiła się konotacja z ascetyzmem. Mężczyzna przychodził nad jezioro z trójką dzieci, dwiema dziewczynkami i chłopcem. Starsza córka miała zapewne około 11-12 lat, młodszy od niej chłopiec i druga dziewczynka gdzieś na starcie podstawówki (ale tej dla siedmiolatków, z moich, dawnych czasów). Mamy nie było – tylko ojciec, z trójką dzieci. Jak to na plaży (trawiasta nie stanowi tutaj wyjątku), kilka razy odrywałem się od lektury zaciekawiony tym, co porabiają sąsiedzi. Za każdym razem byłem zachwycony. Kiedy zastanawiam się czym, mam ochotę napisać, że… normalnością. Normalnością, naturalnością, o które tak dzisiaj trudno. Ojciec wspomnianej trójki, zapewne miłośnik pływania, 2-3 razy w ciągu dnia wchodził do wody i po kilku minutach znikał na horyzoncie. Wypływał tak całkiem poważnie, myślę, że bywało i na godzinę. Dzieci miały w tym czasie zakaz kąpieli i przebywały na kocu. Czy wyobrażacie sobie, co może się dziać z trójką małolatów, pozostawionych teoretycznie bez opieki ? Ja się trochę boję puszczać wodze fantazji. A tam… dzieci po prostu zajmowały się same sobą. Starsze czytały, młodsze malowały, w coś tam grały, sporo ze sobą rozmawiały i wzajemnie się pilnowały. Dla mnie widok jak nie z tej planety. Niech tylko przywołam sobie wspomnienie z nadbałtyckiej plaży i pierwszą z brzegu rodzinę o podobnym składzie. Nie, nie chcę tego przywoływać, bo od razu tętno leci mi do góry. Dlatego zachowanie dzieci na kocu sąsiadów była dla mnie takie zwyczajnie-niezwyczajne. Ich wzajemne zainteresowanie, pomoc, życzliwość. Żadnych kłótni (chyba ze dwa razy przyuważyłem jakieś drobne sprzeczki), bojów, niezdrowego szaleństwa „usprawiedliwionego” nieobecnością ojca. Najbardziej fascynujące było to, że każde z nich potrafiło zarówno bawić się z pozostałymi, jak i samo zająć czymś interesującym. I to zająć tak z sercem, z zaangażowaniem takim, że niemal nie zwracały uwagi na to, co dzieje się dookoła. Bez tak powszechnego dzisiaj wymagania, aby otaczający je świat bezustannie i z przejęciem zastanawiał się jak je zabawić, przypilnować i tyleż twórczo co wesoło zorganizować im czas. Ponieważ są jego pępkiem, nieprawdaż ?
Jak to się robi ?
Podczas tego podglądania, zastanawiałem się, jak buduje się taką harmonię w młodym pokoleniu. Kilka odpowiedzi podsuwały mi obrazy tego, co działo się kiedy mężczyzna wracał. Poświęcał im wówczas każdą minutę swojego czasu, niejako rekompensując samodzielność podczas swojej nieobecności. Wszystkie dzieci już same pływały – choć najwięcej radości sprawiały im skoki z pomostu do wody – ale ich tata dopingował je pojedynczo, do wypływania z nim coraz dalej w jezioro. Robił to z ogromną odpowiedzialnością i wyczuciem. Nie pozwalał wypływać wszystkim naraz, słusznie rozumując, że gdyby coś złego się zadziało, nie byłby w stanie pomóc całej trójce. Miało to jeszcze ten wymiar, że przebywanie ze swoim ojcem każdego dziecka z osobna, nadawało tym chwilom wymiar zupełnej wyjątkowości. Każde z nich, oprócz tego , że miało go dla siebie na kocu razem z rodzeństwem, mogło też mieć na wyłączność podczas takich mini wypraw. Ojciec w niezwykle konsekwentny i delikatny sposób zachęcał je do coraz większych pływackich osiągnięć, po czym wysiłek nagradzał pochwałą, która gdybym był w skórze jego dziecka, znaczyłaby dla mnie więcej niż wielki sklep z zabawkami. Gdy byli razem na brzegu, też był to w moim odczuciu czas dawany sobie nawzajem, tak na 150%. Kiedy mężczyzna czytał coś dla całej trójki, twarze dzieci zmieniały się w wielkie uszne małżowiny, chłonące każde z wypowiadanych słów. Kiedy grali w kometkę, te, które czekały w kolejce, aż przestępowały z nogi na nogę.
Było w tym widoku coś poruszającego. Budującego. Wzruszającego. Tak trzymać !
PS1
Kiedy już wyjechałem, jak to często bywa po tak zwanym niewczasie skonstatowałem, że zadowoliłem się tylko widokiem, zamiast porozmawiać o tym com widział. Na szczęście przez telefon do gospodyni udało mi się jeszcze naszego sąsiada złapać. Po zakończeniu wakacji, ostrzę sobie zęby aby wypytać go – „JAK TO SIĘ ROBI ?”
PS2
Na fotce pomost, przy którym rosła trawa, na której leżał koc, na której bawiły się idealne normalne dzieci…
PS3
Jak ktoś będzie bardzo chciał, mogę dać adres tego czarodziejskiego miejsca. Miejscówkę na lato, podobno najlepiej rezerwować już w lutym.
4 Komentarze
~magdalena.f · 30 sierpnia, 2013 o 11:29 pm
Czasem tata to nie tylko nazwa wymawiana gdy się czegoś chce lub z obowiązku. Czasem ojcowie radzą sobie lepiej niż matki.
Pięknie to wszystko opisałeś. Mam więc kogoś kto może mnie inspirować i spojrzeć na świat oczami mężczyzny. Dziękuję za odwiedziny mojego babińca jak i również za wypowiedzi, które dały mi do myślenia.
Pozdrawiam
~Romantyczka · 1 września, 2013 o 12:03 am
„Trudno być dobrym człowiekiem, bardzo trudno być dobrym męŜem, najtrudniej być dobrym ojcem”…
Każdy może być ojcem, lecz tylko ktoś wyjątkowy będzie Tatą …
Rad, jak być dobrym ojcem, można pewnie dać setki.. Tak naprawdę najważniejsze jest to, że dobry tata to przede wszystkim taki, który jest blisko… Emocjonalnie i fizycznie…
Ostatnio wciąż słychać głosy, że ojcostwo przeżywa kryzys..Że dzieciom brakuje ojców, którzy w pogoni za pieniędzmi, karierą nie mają czasu na opiekę nad swoimi pociechami…Takie życie…
A z drugiej strony uUrlop tacierzyński wciąż wywołuje u nas uśmiech politowania…
Nie ma zlych dzieci…Sa tylkoźlii rodzice…
Dobra więź z dzieckiem jest jednym z najbardziej satysfakcjonujących doświadczeń w życiu…I to zarówno u kobiet jak i u męźczyzn, prawda? 😉
ps. Zgadzam sie z poprzedniczką – fajnie opisujesz świat oczami faceta.
Będę tutaj zagladać;)
pozdrawiam
~jackulus · 1 września, 2013 o 1:04 pm
„Trudno być dobrym człowiekiem, bardzo trudno być dobrym mężem, najtrudniej być dobrym ojcem”…
Mocne, ale prawdziwe…
Zgadzam się w całej rozciągłości z tym, że najważniejszą „radą” jest aby być blisko. Tak proste i tak trudne jednocześnie. Podobnie z tą satysfakcją, z więzi z dzieckiem (zdrowej więzi, bo jest wiele wypaczonych form) – sam do tego doszedłem dosyć późno…
Dzięki za odwiedziny.
~Wojciech W. · 5 września, 2013 o 7:46 pm
Ale to nie był sen, prawda? Bo ja w tym roku spędziłem tydzień nad morzem i obserwacja nieodpowiedzialności rodziców mocno mnie zaniepokoiła. Krzyki, hałas, opychanie się jakimiś tłustymi kanapkami z baru, zapijanie wszystkiego colą, a na koniec akcja ratunkowa tonącego dzieciaka. Wszystko jeszcze przede mną, ale za wszelką cenę nie chciałbym dostarczać widzom takich historii.