Wpadł mi w ręce ostatni numer Elle. Tak, wiem, ciekawe skąd i dlaczego mi wpadł – ale to odrębny wątek 🙂. Kiedy już wpadł, zaczynam przeglądać, a chwilę później gul zaczyna rosnąć i nie wiem czy śmiać się, czy płakać.
W środku trafiam na artykuł pt. „Wyginam ciało UWALNIAM DUSZĘ”. Mowa o najnowszym wynalazku, który uwalnia duszę kobiety, mianowicie Pole dance. Czyli o tańcu na rurze. Idea artykułu w skrócie jest następująca: autorka zaciekawia się fascynacją koleżanki, która zapamiętale uczęszcza na zajęcia tańca na rurze. Próbuje sama i na podstawie własnych doświadczeń oraz opinii innych uczestniczek, formułuje tezę, jakoby taniec na rurze wyzwalał w kobietach kobiecość i diametralnie zmieniał ich osobowość. Choć najprawdopodobniej nie jestem docelowym czytelnikiem przytaczanego tekstu, z czym może wiązać się niezrozumienie jego przekazu, od jednego pytania nie mogę się uwolnić. Taniec – tak, nawet pięknie, ale czemu k…wa na rurze ?
Przeraża mnie ten beznadziejnie głupi pęd do wymyślania nowości, które będą w stanie dostarczyć coraz to mocniejsze bodźce naszym znieczulonym i bez żadnego umiaru eksploatowanym organizmom. Poniżej cytuję wrażenia jednej z uczestniczek zajęć, długowłosej prawniczki Karoliny, wyglądającej, w opinii autorki, trochę jak ofiara przemocy domowej: „Po pierwszych zajęciach miałam krwiak na stopie, byłam czerwona i sapałam jak lokomotywa. Potem robiły mi się zakwasy od szyi po palce stóp. Trenuję pół roku, też boli, ale inaczej. Naprężenie między rurą a ciałem jest tak duże, że wracam do domu ze startą skórą, strupkami i odciskami na dłoniach. Siniaki są cały czas”. Na pytanie autorki, dlaczego Karolina sobie to robi, ta wyjaśnia:„Byłam nieśmiałą, mało pewną siebie szarą myszą. Czułam się beznadziejna, że żadna ze mnie prawniczka. Chciałam być w czymś wyjątkowa”. Staram się zrozumieć o co tu chodzi i wyobrażam sobie, że chęć bycia w czymś dobrym jest naturalnym pragnieniem człowieka. Ale tutaj moje rozumienie się kończy. To, że przy okazji tego „bycia dobrym” kobiety maltretują swoje ciała, nie jest dla mnie normalne. To jakiś znak naszych czasów, próba zagłuszenia w sobie poczucia winy, ukarania się za brak umiejętności radzenia sobie w coraz bardziej zagmatwanym życiu, poprzez własnoręczne zadawanie sobie bólu i narażanie się na urazy. Już zwykły wysiłek, bez siniaków i bólu jest za słaby, potrzeba czegoś więcej. Jeszcze szybciej. Jeszcze lepiej.
Dlaczego nie poprzestać np. na tańcu ? Zbyt zwyczajne ? Za mało kobiece ? Mało wyczerpujące ? Nie wymagające wysiłku ? Ale nie, taniec ma być od tej pory na rurze. Dopiero rura wyzwoli duszę i prawdziwą kobiecość (trudno mi wyobrazić sobie coś bardziej kobiecego, niż robiąca szpagat z głową w dół, opleciona na rurze niewiasta). Dopiero rura rozwiąże różne ograniczenia i problemy. Dopiero na rurze, można stać się sobą, jak głosi jeden z podtytułów artykułu. Chore. Jak dla mnie po prostu chore. Jak zwykłem mawiać, ta droga prowadzi donikąd.
Artykuł zawiera jeszcze mnóstwo fragmentów, przy czytaniu których i smiszno i straszno. Chyba bardziej straszno. Przytoczę jeszcze coś w rodzaju końcowego komentarza autorki: „Do akrobacji na rurze w wykonaniu dziewczyn jest mi daleko. Odkryłam, że pole dance, to nie wicie się przy rurze w klubie go-go. To sztuka. Sport. Pasja. Czy będę kontynuować treningi ? Nie wiem. Ale czuję się lepiej we własnej skórze. Wracam do domu lekka jak piórko i dumna, że wykonałam kilka zmysłowych obrotów”.
No właśnie, nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać. Choć w zamyśle, miało być chyba na poważnie.
A co na to kobiety ?
1 Komentarz
~rozsądna · 5 lutego, 2013 o 4:30 pm
Dziwactwo, nadmiar wolnego czasu i niska samoocena tych kobiet. I chyba brak rozumu. Są ciekawsze rzeczy do zrobienia w życiu niż takie bzdety.