Dziś niezwyczajnie, nadzwyczaj za to osobiście, rzekłbym :-).
W samym środku dnia, może pół godziny po południu, robiłem małe zakupy spożywcze w supermarkecie. Bez specjalnego tłoku wybrałem kilka kasz, zastanawiałem się, czy pęczak za 1,90 będzie nadawał się do zjedzenia, potem wziąłem soczewicę, cieciorkę i olej, a na koniec wybrałem najładniejszy pęczek pietruszki. Aha, jeszcze kotlety sojowe i ręczniki kuchenne, byłbym na śmierć zapomniał. Zapakowałem łupy do plecaka, wsiadłem na rower (po zdjęciu grubego, ochronnego łańcucha oczywiście – inaczej rumakiem mógłby ktoś inny odjechać) i ruszyłem do domu. Zielone światło na przejściu zapaliło się jak na zamówienie. Po niewiarygodnie wyżłobionym przez ciężarówki asfalcie, przedrycałem się na drugą stronę ruchliwej ulicy. W pewnym momencie, rejestrując nosem zawyżone stężenie samochodowych spalin, zdałem sobie sprawę, że się uśmiecham. Zwariowałem ? To była pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy. Na stare lata, jeszcze choroba mnie dopadła – myślałem dalej, dopóki nie zdążył mi się włączyć żaden mechanizm obronny. Wezwana na pomoc, szara komóreczka jedynaczka postawiła pytanie – a co, jeśli nie zwariowałeś ? Co się takiego dzieje ?
Wiał wiatr. Było wietrznie. Było cudownie wietrznie. Pierwszy raz, po długim okresie słonecznych i często gorących dni, pojawiło się więcej chmur i powiał mocniejszy wiatr. Czułem wyraźnie jego podmuchy, czułem jak delikatnie dotyka moją twarz i lekko szturcha klatkę piersiową. Całe moje ciało ustawiło się w częstotliwości, na której nadawał ten łobuz. Jego obecność meldowały mi gołe, duże paluchy wystające z sandałów, włosy na odsłoniętych przedramionach i uszy, które niczym zluzowane bezansztaksle, miały ochotę choć odrobinę załopotać. Rozpięte poły kraciastej koszuli, trochę jak namiastka peleryny supermena, pozostawały jeszcze przez ułamki sekund w miejscach, gdzie całej reszty mnie już nie było.
Tak, to było chyba to. Tak smakują małe zakupy, zrobione w niedużym supermarkecie w powszedni dzień, niedługo po południu. Po osiemnastu latach spędzonych w korporacji, przed ekranem komputera i na idiotycznych spotkaniach w klimatyzowanych salkach, z błyszczącymi dzbankami do kawy i równiutko ułożonymi saszetkami czarnej herbaty Liptona…
0 Komentarzy