To już prawie koniec remontu. Jeszcze tylko muszę poukładać płyty CD na odkurzonych półkach i w końcu wziąć się za wydłubanie resztek farby zza paznokci. Poza tym pozostaje tylko cieszyć się z otaczającej czystości i świadomości, że cały stos brudu, który przez prawie dziesięć lat, zupełnie nie wiadomo skąd namnożył się za pralką, wylądował już na śmietniku.
Niejako na zwieńczenie rodzinnego przedsięwzięcia zapadła decyzja, że inwestujemy w lampę do dużego pokoju, aby w końcu wymienić ikeowską, papierową kulę, która została zainstalowana w gołym mieszkaniu tuż po jego zasiedleniu, ponieważ nie było kasy na zbytki. Jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, powieszony tymczasowo „abażur” uchował się aż do tej pory. Z takim zamiarem pojechaliśmy na Bartycką. Bartycka, to warszawskie centrum wszystkiego co można sobie wyobrazić myśląc o budowie i urządzaniu domu lub mieszkania. Setki salonów, sklepów i sklepików z pełnym asortymentem materiałów budowlanych, wszelkiego typu instalacji i artykułów wykończeniowych. Nie byłem tutaj już bardzo długo i chyba dlatego przeżyłem na nowo coś w rodzaju zadziwienia. W dwóch, raczej skrajnych aspektach. Z jednej strony, tak po prostu zachwyciłem się bogactwem tego, co można nabyć zanurzając się w labirynt tej kupieckiej krainy. Trochę jak w mojej ulubionej bajce z zaczarowanym ołówkiem, którym mogę stworzyć wszystko, co tylko sobie wymarzę. Różnica taka, że zamiast ołówka trzeba wyciągnąć z kieszeni kawałek plastiku, ale poza tym jest już bardzo podobnie. Jest nawet sporo prościej niż w oryginale, ponieważ tam trzeba było samodzielnie coś narysować, a tutaj nawet pomysły na to jak będzie mi najlepiej, podsuwa cały sztab elegancko ubranych ekspertów, wyuczonych w sztuce rozbudzania mojej wyobraźni. Te wszystkie najnowsze pomysły na wystawne drzwi, okna, podłogi, super ekskluzywne elementy wykończeniowe, tysiące drobiazgów i możliwych aranżacji. A wszystko takie nowe, piękne, kolorowe i najlepszej oczywiście jakości. To się nie ściera, to nie brudzi, tamto samo włącza i wyłącza. Poczułem, że mógłbym się w tym zatracić.
Po chwili jednak przyszła druga refleksja o tym, jak ogromną sferę naszego życia wypełnia to chodzenie, wybieranie, kupowanie, urządzanie i ciągłe staranie, aby mieć jeszcze ładniej i wygodniej. Patrząc na sprzedawców myślałem o tym, że poświęcają swoje życie na doskonalenie się w kunszcie przekonywania, że to co niepotrzebne, jest jednak potrzebne. Przez krótką chwilę zastanowiłem się, jakie znaczenie w moim życiu może mieć decyzja, czy w mieszkaniu zainstalować kontakt firmy SuperPro po 80 PLN za sztukę, czy może produkt od firmy VipExtra, tylko za 35 PLN za sztukę ? Mając oczywiście świadomość, że zadowalającą jakość ma już przełączniki po 20 PLN, a sam od lat korzystam z takich za 10. Chociaż czasami któryś z nich nie przylega idealnie do ściany, co w pewnym stopniu narusza moje poczucie estetyki, wiem doskonale, że tak naprawdę ów kontakt zupełnie, ale to zupełnie nic nie znaczy. Co można zrobić za czas i pieniądze przeznaczone na wymyślenie i wykonanie produktu kilkanaście razy droższego, a następnie przekonanie mnie, że bardzo go potrzebuję ? Ilu ludzi jest w to zaangażowanych ? Ile energii ?
Ponieważ na wspomnianej Bartyckiej krążyliśmy po sezamach wypełnionych wszystkim co świeci, przypomniała mi się opowieść mojego przyjaciela, który prowadzi firmę zajmującą się wykonawstwem kompletnych instalacji oświetleniowych. Wspomniał w niej o swoich „stałych” klientach, czyli bardzo zamożnym małżeństwie, tak chyba lekko po czterdziestce, które już trzeci raz zgłosiło się do niego ze zleceniem zaprojektowania i wykonania oświetlenia do kolejnego apartamentu. Tak się bowiem dzieje, że mniej więcej co pięć lat, kończą urządzać kolejne mieszkanie, kupują nowe i od nowa zaczynają je dopieszczać. On jest jakimś prezesem, Ona jakąś menadżerką. Albo odwrotnie, już dokładnie nie pamiętam. Przyjaciel mówił mi o tym, że tak najbardziej porusza go w tej znajomości coś, czego w związku tych ludzi nie ma. Kiedy Ona zleca po raz kolejny specjalne oświetlenie do pokoju dziecięcego, przyjaciel pyta o dzieci, ponieważ wcześniej ich nie mieli. Okazuje się, że w dalszym ciągu ich nie mają, ale Ona kwituje to komentarzem, że „może jednak będą”. Przy wyborze kolejnych bajerów i światełek cieszy się jak mała dziewczynka i ekscytuje, jakby miała dostać najpiękniejszą zabawkę. Całkiem tak, jakby sama była jeszcze dzieckiem. Oboje wydają na oświetlenie swojego mieszkania grubo ponad sto tysięcy złotych i w zasadzie automatycznie nasuwa się pytanie, co w ten sposób próbują kupić ? Próbują już trzeci raz, zapętleni w poszukiwaniu czegoś, czego nie ma i czego nie da się kupić nawet za sto tysięcy.
Tak mi się troszkę wydaje, że jesteśmy lekuchno zagubieni w tym naszym dobrobycie…
P.S.
Lampę udało się nabyć. Jest taka jak chcieliśmy, wykonana w naszym rodzimym kraju, z materiałów dobrej jakości i połowę tańsza niż ta z „renomowanej firmy”. Super.
4 Komentarze
~rozsądna · 11 sierpnia, 2013 o 7:58 pm
Ja też jestem w trakcie remontu. Wprawdzie tylko przedsionka, ale zawsze 🙂 Drugi przedsionek zacznę jak skończę ten. Lubię robić coś swoimi rękami – chyba zostało mi z czasów młodości, kiedy wszystko było na kartki,a ubrania sztampowe i mało ciekawe, a jak chciałam się wyróżniać, to nauczyłam się szyć, robić na drutach, haftować. Teraz sama maluję ściany albo pokrywam je różnymi farbami strukturalnymi, bejcuję meble, maluję ogrodzenie, balustrady itp.
Wkrótce po tym, jak kupiliśmy dom na wsi, firma męża zaczęła podupadać, a ja musiałam wziąć na siebie utrzymanie rodziny, więc nie było kasy na urządzanie tego domu. To wtedy przyszło mi do głowy, że stary dom potrzebuje starych, stylowych mebli, niekoniecznie drogich. Jak otworzyłam się na taką opcję, to pojawiła się okazja kupna kompletnego umeblowania mieszkania po dziadku znajomych moich teściów – za grosze, bo chcieli mieszkanie sprzedać, a takie meble (dębowe, solidne, styl art deco) im się nie podobały. Część mebli rozdałam, ale solidna trzydrzwiowa dębowa szafa i potężny kufer posagowy do dzisiaj stoją w sypialni na wsi, a z jednego pięknego w formie stolika z szufladkami i półeczką zrobiłam sobie toaletkę – dokupiłam tyko na Allegro idealnie pasujące lustro i mam teraz niepowtarzalny mebelek, na który z przyjemnością patrzę. Kupiłam też do wszystkich pomieszczeń wciąż piękne chociaż używane wełniane dywany (też na Allegro) – perskie, indyjskie, nepalskie, chińskie (polecam – są nie do zdarcia, a po profesjonalnym praniu wyglądają jak nowe) oraz mosiężne żyrandole. I naprawdę tanio udało się stworzyć niebanalne wnętrza. Wszystkie pomieszczenia, regały na książki, framugi okien, drzwi malowałam sama.
Sprawia mi satysfakcję jak stworzę coś własnego, niepowtarzalnego, a poza tym nie mam czasu łazić po sklepach, więc wieczorami buszuję po Allegro w poszukiwaniu okazji i czegoś oryginalnego.
Chyba też jestem zagubiona w tym ogromie możliwości urządzania wnętrz i lubię otaczać się ładnymi (przynajmniej w moim odczuciu) przedmiotami. To wywołuje we mnie pozytywne emocje, a przecież o to w życiu chodzi – żeby być szczęśliwym, a co najmniej zadowolonym, nieprawdaż?
~jackulus · 12 sierpnia, 2013 o 12:14 am
No prawdaż, prawdaż, że w życiu o to chodzi, aby być zadowolonym, żeby nie powiedzieć szczęśliwym. I prawdą jest, że otaczanie się ładnymi przedmiotami jest przyjemne, choć trochę zgubne – wszak to tylko przedmioty. Ale i mnie trudno rozstawać się nawet z ulubionymi T-shirtami, choć walczę z tym nałogiem, bo one nawet piękne nie są…
Natomiast bez dwóch zdań zadowolenie płynące z samodzielnej pracy i oglądanie jej efektów jest po prostu cudem bożym. To tygrysy lubią najbardziej..
Udanego buszowania na Allegro i udanego remontu, w takim razie 🙂 !
~W.W. · 12 sierpnia, 2013 o 10:49 pm
Znów mogę przywołać swoją ukochaną zasadę złotego środka! Dobrobyt – jak sama nazwa wskazuje – jest dobry i potrzebny. Urządzanie mieszkania stanowi jeden z tych elementów, które w jakiś sposób scalają ludzi. Pod warunkiem, że jest co scalać. No właśnie… Bo coraz częściej niestety dobrobyt rozdziela ludzi, zamiast łączyć. Piszesz o lekuchnym zagubieniu, a ja widzę w przymiotniku ”lekuchny” przewrotny ogrom. Wciąż nie potrafimy się odnaleźć.
~jackulus · 13 sierpnia, 2013 o 12:12 am
Taaaak… Słusznie piszesz. Lekuchno do grubuchny eufemizm był…
🙂