Wreszcie last but not least, czyli treść tego co serwuje nam TV. Temat dużo szerszy niż La Plata w okolicach Punta del Este, która w tym miejscu ma podobno 200 km. Z tegoż prostego powodu nie podejmuję się omówić go przekrojowo. Ale na kilka istotnych dla mnie kwestii chciałbym zwrócić uwagę.

O błędzie „pozornej łatwości” pisałem już wcześniej. Warto o nim wspomnieć raz jeszcze, ponieważ treści propagowane i wykorzystujące powyższy mechanizm, są szczególnie szkodliwe dla naszych dzieci, które nie potrafią jeszcze wystarczająco dobrze oddzielać telewizyjnej fikcji od realnego życia.Jak mogą to robić, skoro dorośli nie potrafią ? Kiedyś słyszałem o tym, że ludzie zaczepiają na ulicy aktorów grających serialowe role lekarzy, z prośbą o lekarską diagnozę ich przypadłości. Do dziś nie mogę w to uwierzyć, ale to podobno prawda. Wiele brzydkich słów na temat kondycji naszego społeczeństwa ciśnie mi się w tym momencie na język i muszę mocno się napinać, aby choć kilka linijek jeszcze wytrzymać. Co zatem mówić o dzieciach ? Młodzi ludzie kształtują swoją świadomość w odwrotnym niż powinni kierunku, przy pomocy środków, które w trosce o zdrowie psychiczne i fizyczne powinny być prawnie zakazane, albo dozwolone po udowodnieniu, że potrafi się z nich rozsądnie korzystać.

Telewizją, tak jak i niemal całym naszym życiem, kierują pieniądze i to one są jedynym środkiem mającym wpływ na kształt oferowanego przekazu. Bez względu na to, w jakie słowa zostanie on oficjalnie ubrany. Jest to przerażające, ale nie z powodu cynizmu i niskich pobudek osób, czy gremiów odpowiedzialnych za określenie programowych treści. Ich po prostu interesuje kasa. Przerażające jest, że my sami jesteśmy odpowiedzialni za wybór tego co oglądamy. Telewizja pokazuje dokładnie to, co jako publiczność chcemy oglądać. Ponieważ decydującym kryterium jest oglądalność bezpośrednio przeliczana na wpływy z reklam, my sami, obecnością przed telewizorem wskazujemy co pragniemy oglądać. A wybór jest obłędnie duży. Chcemy oglądać emocje, uczucia —pasjonujemy się przebiegiem talk-show, w którym ludzie obnażają swoje najintymniejsze odczucia, opowiadają o tragediach i najtrudniejszych momentach swojego życia. Marzymy o tym, aby poczuć strach i napięcie — włączamy horror lub film sensacyjny. Szukamy wzruszenia — dobrą okazją będzie melodramat lub odpowiedni talk-show. Potrzebujemy uwolnić odrobinę adrenaliny — właściwym wyborem będzie mecz piłki nożnej o wysoką stawkę, walka bokserska albo dyskusja o polityce. Trzeba poprawić humor — sprawę załatwi komedia albo program rozrywkowy. I niemal wszystko byłoby w porządku, gdyby nie ten jeden, jedyny, drobny szczegół, o którym już chyba dużo pisałem: wszystko to, odbywa się na niby, zamiast prawdziwego życia.

Ponieważ jest to fikcja i nie ponosimy przy okazji „przeżywania”różnych stanów żadnych konsekwencji, włącza się kolejny, niezwykle groźny mechanizm. Mianowicie, nasza wrażliwość ulega stępieniu, podnosi się próg odczuwania i ciągle chcemy więcej. Gdyby w realnym życiu przeżyć strzelaninę lub wypadek samochodowy, prawdopodobnie apetyt na tego typu atrakcje skokowo by zmalał. Jeśli jednak w telewizji obejrzymy sto pięćdziesiąt pościgów samochodowych i strzelanin, znudzimy się i zwykły wypadek samochodowy już nas wystarczająco nie podnieci, potrzebne będzie np. zderzenie auta z helikopterem. To samo dzieje się dokładnie z każdą treścią, z każdą emocją. Gapiąc się w tv, przyzwyczajamy się, otępiamy i aby ponownie coś poczuć, potrzebujemy ciągle więcej. Więcej ! Więęęceeej !!!

Do zaspokojenia oczekiwań rozpasanej widowni potrzebne są coraz silniejsze bodźce. Im bardziej przerażające sceny dzieją się na ekranie, tym lepiej. Im brutalniejsze morderstwa pojawiają się w filmie, tym lepiej. Im drastyczniejszy przebieg ma prowadzona w talk-show rozmowa, im większy dramat przeżywają uczestniczący w nim ludzie, tym bardziej usatysfakcjonowana jest widownia. Im większy skandal będzie miał miejsce w telewizyjnym studiu, tym więcej widzów zgromadzi trafiony program przy kolejnej edycji. Im więcej kolorów i zgiełku — tym lepsza zabawa. Producenci programów, starając się przyciągnąć uwagę widzów, prześcigają się w bezdennej głupocie i okrucieństwie tego co oferują. Ale ze swoją ofertą wciąż trafiają na wiernych klientów. Wszystko to napawa mnie przerażeniem, kiedy uświadomię sobie skalę zjawiska i kierunek, w którym się rozwija. Jednak byłoby jedną wielką hipokryzją narzekanie na zawartość telewizyjnego przekazu, skoro nikt inny tylko my sami za nią odpowiadamy. Wszak jeśli nie będziemy go oglądać, dany program zniknie z anteny samoistnie. Wszystko jest w naszych rękach. Z drobnymi oczywiście wyjątkami.

Tak, aby nie było zbyt prosto, nasz własny wybór nie dotyczy treści wszystkich telewizyjnych kanałów. Kiedy już decydujemy się na program publicystyczny, czy wiadomości, w grę zaczyna wchodzić polityka. Zaczyna się przeciąganie liny. Ponieważ nie ma czegoś takiego jak bezstronne media, zawsze jesteśmy skazani na mniej lub bardziej jawną indoktrynację i przekonywanie do wybranych przez rządzących telewizją treści. I płynie do nas z ekranu, tak pięknie wypunktowana w Dniu Świra „prawda”, która zawsze jest bardziej mojsza niż twojsza. Cel taki jak przekazanie informacji, jest gdzieś na samym końcu, o ile się w ogóle jeszcze pojawia. Wcześniej jest prawdziwy bóg telewizji, czyli pieniądz, który nakazuje tak budować napięcie, tak zaciekawiać, tak poruszać emocje, aby oglądać, oglądać, oglądać. Klikać, gapić się, spać, jeść, kochać się – wszystko przed ołtarzem mrugającego kolorowymi odbłyskami ekranu. Telewizor w salonie, w kuchni, w sypialni, w pokoju gościnnym. Niedługo w sraczu, aby przy dłuższym posiedzeniu nie uronić z życia czegoś cennego. A na poczekaniu, jeszcze internetowa telewizja w komórce, bo przecież czasem przebywamy poza domem i doznana podczas absencji strata byłaby wręcz nie do powetowania.

Zarówno rozrywkowa sieczka, jak i zabarwiona jakąś opcją polityka, ale też autentycznie ciekawe programy przyrodnicze czy historyczne, mają w sumie jeden cel. Posadzić nas przed ekranem i wyłączyć z obiegu. Wyłączyć nasze myślenie. Ta zasada jest banalnie prosta – włącz TV, tym samym wyłącz swoje myślenie. I oglądaj to, co chcą ci zaserwować. Kup to co ci proponują, zechciej tego, co ci zasugerują, oburz się na to, co ci pokażą. Tak jest dla wszystkich wygodnie. Dla tych, którzy całą zabawę organizują (właściciele mediów, rządy) i dla oglądających. Ci, którzy się tylko gapią, nie muszą w tym czasie myśleć ani działać, a obie te czynności są upierdliwie męczące. Nasze (fałszywe i urojone, żeby nie było wątpliwości) potrzeby są kreowane gdzieś wysoko ponad nami, a później idea przy pomocy telewizji jest aplikowana w naszych odłączonych od myślenia głowach. Czy to nie jest manipulacja ? Jest. Czy to nie jest sterowanie ? Jest, i to na gigantyczną skalę. Nie wierzę w spiski, ani w ścisłe, scentralizowane zarządzanie całym tym teatrem. Ale wszystkim jest on na rękę, wszyscy sobie de facto wzajemnie pomagają i karuzela się kręci. Tu pojawia się moje sakramentalne pytanie: Czy to jest dobra droga ? Czy to jest dobry kierunek ?

Nie zapominajmy, że to co się dzieje na ekranie telewizora jest z premedytacją zrealizowanym, naszym własnym wyborem, który jedynie respektują i który wykorzystują medialni dysydenci. Tak samo jak o tym co wżyciu robimy, tak i o tym co oglądamy, decydujemy my sami. Chociaż o wiele, wiele prościej jest stwierdzić, że zawsze tak było, że robią tak wszyscy i że tak po prostu musi być. Ale to bzdura. Wystarczy nacisnąć jeden przycisk. Albo jeszcze lepiej wyrzucić całe pudło do śmietnika. Ten matrix da się wyłączyć.


0 Komentarzy

Leave a Reply